logo vivaoliva

projekt realizowany przez
Fundację Wspólnota Gdańska

logo wspólnota gdańska

Skarby Oliwian

skarby oliwian

Wesprzyj nas 1,5%

Jesteśmy Organizacją Pożytku Publicznego. Wesprzyj kulturę i sztukę przekazując 1,5% podatku:
KRS 0000286430

Podsumowanie roku 2023 - kliknij tutaj, aby zobaczyć

Podsumowanie roku 2022 - kliknij tutaj, aby zobaczyć

Dokumenty informacyjne

Skarby oliwian


skarby oliwian przeglądaj skarby o projekcie partnerzy kontakt galeria wszystkich skarbów

Borys Kossakowski

Borys Kossakowski, urodzony w 1980 roku w Gdańsku. Absolwent V Liceum Ogólnokształcącego w Gdańsku Oliwie i psychologii na Uniwersytecie Gdańskim. Autor piosenek, muzyk, dziennikarz. W Oliwie spędził dzieciństwo oraz część dorosłego życia.

“Od urodzenia mieszkałem w Oliwie, w pierwszym bloku przy ulicy Pawła Gdańca. Ale tamta Oliwa była zupełnie inna niż dzisiejsza. Bloki były szare. Ulica Czyżewskiego była niemal pusta, a sporadycznie przejeżdżające syrenki i fiaty można było liczyć na palcach. Siadaliśmy z kuzynem w oknie i zapisywaliśmy na kartce ile aut przejechało. Dzisiaj Oliwa codziennie stoi w korku.
Jak na każdym podwórku, tak i u nas powstała pewna „mitologia”, składająca się z historii przekazywanych z ust do ust. Na przykład o mitycznej “Wojnie o Górkę”, którą prowadzili chłopcy z Pawła Gdańca z tymi z Karpackiej. Górka to było niewielkie wzniesienie dzielące te dwie ulice. Zjeżdżało się z niej na sankach. Z jakichś względów chłopaki za wszelką cenę musiały ustalić do kogo ona “należy”. Podczas starć używano głównie płytek PCV, których się walało po podwórku zatrzęsienie. Nie pamiętam jednak, żeby ktokolwiek ucierpiał z powodu tego konfliktu.
Co innego jeśli chodzi o konflikt Stara Oliwa vs Nowa Oliwa, czyli szkoła nr 36 vs 23. Tu bywało dość poważnie. Z mojej perspektywy Stara Oliwa, czyli okolice ulicy Leśnej, Podhalańskiej i Kwietnej to były tereny zakazane, zamieszkane przez chuliganów i łobuzów. Opowiadało się legendy o tym, jak chłopaki z tamtych rejonów wrzucili swego nauczyciela od historii do stawu, bo komuś wstawił złą ocenę. Dziś trudno powiedzieć ile było w tym prawdy. Do krwawych potyczek dochodziło jednak podczas wspólnych rekolekcji, które w Archikatedrze organizowano dla uczniów obu szkół. Pamiętam, że dość ciężko poturbowany został syn naszej polonistki, Marietty Połomskiej. Podobno w ruch poszły łańcuchy, które wtedy oddzielały chodniki od jezdni. Ale czy pamięć zachowuje prawdę? Pamiętam, że jako dzieciak bałem się chodzić po obcych dzielnicach, ale w gruncie rzeczy nic mi się nigdy nie stało. Być może dzięki własnej ostrożności, kto wie?
Inne mityczne miejsce to bar „Nad Potokiem” koło katedry. Frytki! Eldorado z naszego dzieciństwa. Jedliśmy je bardzo rzadko, już nie pamiętam czy dlatego, że były one drogie czy dlatego, że moja mama twierdziła, że są niezdrowe. Jak już wybraliśmy się na te frytki, to było wielkie święto. Podawano tam sól w słoikach po ketchupie „Włocławek”. Sypało się ją przez dziurki zrobione gwoździem w nakrętce. Mieliśmy taką zabawę, że odkręcaliśmy nakrętki od tych słoików-solniczek. Jak ktoś chciał posolić frytki, to cała sól ze słoika mu się wysypywała prosto na tackę. Frytki były wtedy na wagę złota, można wyobrazić sobie złość i rozpacz osoby, która padła ofiarą takiego żartu. Podczas ostatniej wizyty w tym barze poznałem właścicielkę i powiedziałem jej o naszych żartach sprzed ćwierćwiecza. Okazało się, że doskonale je pamiętała.
Z Oliwą byłem też związany poprzez sport. Przez cztery lata trenowałem siatkówkę w Gdańskim Klubie Sportowym „Stoczniowiec”. Moimi trenerami byli Krzysztof Turowski, który obecnie pracuje w światowej federacji siatkówki w Luksemburgu, Zygmunt Świderski i Jacek Łapiński. Moim największym sukcesem był udział w półfinałach Mistrzostw Polski w Częstochowie. Zmierzyliśmy się wtedy z dwoma najlepszymi drużynami AZS Częstochowa z Łukaszem Żygadłą i Chełmcem Wałbrzych. Miałem wtedy 16 lat i byłem jednym z najwyższych w naszym zespole. W AZS-ie wszyscy byli wyżsi niż ja. Szok. Dostaliśmy od nich wielkie lanie. Z późniejszym mistrzem Polski - Chełmcem - stoczyliśmy jednak zażarty bój, choć także polegliśmy.
Z Oliwą kojarzy mi się też praca w periodyku „Wiadomości Oliwskie”. Darmową gazetkę reklamową założyła Natalia Gromow, obecnie dyrektorka Miejskiej Biblioteki Publicznej w Gdyni. Byłem reporterem, pisałem teksty, robiłem zdjęcia.Wynagrodzenie otrzymywaliśmy m.in. w postaci… papierosów. Marzyłem wtedy o pracy dziennikarza i byłem szczęśliwy, że mogę coś robić w tym kierunku. Jednym z moich ważniejszych tekstów do gazety, była relacja ze spotkania z Krzysztofem Zanussim w Bibliotece Oliwskiej.
W Oliwie swoje miejsce miała premiera tomiku moich wierszy, która odbyła się w księgarni przy ulicy Opata Jacka Rybińskiego, obecnie już niestety nieistniejącej - na jej miejscu znajduje się teraz bank. Była to bardzo fajna księgarnia, która miała cudowną właścicielkę. Organizowała ona spotkania poetyckie czy spotkania z autorami - gościem jednego z nich była m.in Agata Tuszyńska. Brakuje mi takich miejsc, takich sklepików, geszeftów, pracowni usługowych. Nie tylko zresztą w Oliwie. Teraz wszystko jest skupione w galeriach i centrach handlowych… W Oliwie nie ma już ani jednej księgarni, nie ma też sklepu papierniczego, w którym kupowałem zeszyty.
Obecnie mieszkam we Wrzeszczu, ale w Oliwie nadal mieszkają moi rodzice, więc często tu bywam. Moja żona, Ania, śmieje się ze mnie, że jadąc do Sopotu wybieram drogę przez Czyżewskiego, zamiast jechać jak “normalny człowiek” ulicą Grunwaldzką. Ciągnie mnie do tego miejsca. Z Oliwą związani są bardzo także moi rodzice - mama pracowała w “łyżwiarskiej” Szkole Podstawowej nr 35, a później w ZSZ nr 7 na Czyżewskiego. Ojciec zaś przez lata uczył wychowania fizycznego na Uniwersytecie Gdańskim, zajęcia głównie miał na Bażyńskiego. Można powiedzieć, że jego osoba obrosła legendą, a sam ojciec wzbudzał wśród studentów postrach (śmiech).”

Fotografie skarbu/ów:
skarb skarb skarb skarb skarb skarb skarb
Historia skarbu/ów:

P1
To zdjęcie zostało zrobione u fotografa w Oliwie. Jest na nim moja siostra Izabela, starsza ode mnie o 11 lat i dzieci z naszego sąsiedztwa - Asia i Piotr Maza. Ja na tym zdjęciu mam 8 miesięcy.

P2
Do przedszkola chodziłem w Parku Oliwskim, a do żłobka na ulicę Grottgera – to właśnie zdjęcie z tego miejsca. Tego żłobka już niestety nie ma.

P3
W Oliwie chodziłem do Szkoły Podstawowej nr 23, do klasy C, prowadzonej najpierw przez panią Krystynę Rosińską, która później przez wiele lat była dyrektorką tej szkoły. Pani Rosińska uczyła mnie przez pierwsze trzy lata, później nasza wychowawczynią była pani Mariola Grzonka, zwana Majką. Chemii uczyła nas pani Kolanowska. Bardzo dobrze ją pamiętam, ponieważ była pierwszą nauczycielką, która zwracała się do nas „proszę państwa”.
Szkołę podstawową skończyłem w 1994 roku, czyli 22 lata temu. Niedawno tam byłem, rozmawiałem z panią woźną. Okazało się, że w szkole zostały tylko dwie nauczycielki pamiętające czasy, gdy do niej chodziłem.
Za szkołą było asfaltowe boisko, na którym spędziłem dużą część swojego dzieciństwa. Za nim było jeszcze drugie boisko, na którym grało się w „zbijaka”. Obecnie znajduje się tam plac do nauki jazdy na rowerze.
Prezentowane zdjęcia pochodzą właśnie z moich czasów szkolnych. Pierwsze zostało zrobione podczas balu przebierańców, a drugie w dniu zakończenia szkoły podstawowej.

P4
Jeszcze będąc w podstawówce, zacząłem śpiewać w chórze Pueri Cantores Olivenses pod batutą Jana Łukaszewskiego, obecnie dyrygenta Polskiego Chóru Kameralnego. Śpiewałem pięć lat, zaliczając kilka tournee zagranicznych, m.in. w Norwegii, Szwecji, Niemczech, Austrii, we Włoszech i w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie.
To był niezwykły okres, przeżyłem dużo wspaniałych chwil. Na początku lat 90-tych nie było łatwo wyjeżdżać w tak dalekie podróże, głównie ze względu na sytuację finansową. Nasze pierwsze tournée, w 1991 roku, obejmowało Norwegię i Szwecję. Pamiętam, że kolega z bogatego domu miał ze sobą trochę koron - ja nie miałem ani grosza przy duszy. Cały chór zebrał się w Karlskronie wokół automatu i patrzył, jak kolega wrzuca dziesięciokoronówkę, by po chwili cieszyć się z puszki coli. Wtedy to było takie wielkie „wow!”.
Mój ostatni wyjazd z chórem to tournee po USA. To już w ogóle było jedno wielkie WOW. Pamiętam, że trzech starszych chłopaków nie wróciło z nami. Postanowili zostać i poszukać pracy, oczywiście na czarno. Pamiętam nasz powrót, te tajemnicze, puste miejsca w autokarze…
Ludzie wtedy nadal uciekali na zachód. Ale przecież nie było telefonów komórkowych, ani internetu. Emigracja do USA była trochę jak podróż na inną planetę. Nie mieliśmy pewności czy kiedykolwiek jeszcze o nich usłyszymy.
Raz w roku jeździliśmy na obozy. Próby mieliśmy trzy razy dziennie, a między nimi graliśmy w piłkę. Prezentowane zdjęcia pochodzą z obozu w Ustroniu. Na zdjęciu z naszej wyprawy do Morskiego Oka widać pana Jana Łukaszewskiego, w żółtej koszulce i czerwonej przepasce. W chórze śpiewał też Piotr Macierzyński, syn innego chórzysty - Andrzeja Macierzyńskiego. Piotra spotkałem później na studiach, na psychologii. Ze względu na swoje nazwisko, miał ksywę „Urlop”. Piotr pracuje teraz w Sopocie, jest pedagogiem.

P5
Gdy skończyłem podstawówkę poszedłem, trochę z lenistwa, do najbliższej szkoły od domu, czyli do V Liceum Ogólnokształcącego. Dobrze się uczyłem, miałem świadectwa z czerwonym paskiem. V LO było dobrą szkołą. Z początku wydawało się, że jestem umysłem ścisłym, bo interesowała mnie głównie matematyka i fizyka – dostałem się do klasy informatycznej. Moim wielkim marzeniem było, by w przyszłości pracować w jakimś czasopiśmie związanym z grami komputerowymi – być redaktorem i recenzentem gier komputerowych.
V LO miało jedną z pierwszych pracowni informatycznych w Gdańsku. Prowadził ją Paweł Dobrychłop, którego nazywaliśmy „Goodmanem”, bo nie wiadomo było jak odmieniać tego “dobrychłopa”. Paweł był naszym wychowawcą i to właśnie on był pomysłodawcą i założycielem tej pracowni informatycznej.
W pracowni stały komputery typu 386SX. Dzisiaj przeciętny telefon komórkowy jest dziesięć razy szybszy niż tamte maszyny. Ale dla nas były to cuda techniki. Stawialiśmy na nich pierwsze kroki w internecie. Oczywiście wszystko wyglądało inaczej niż dzisiaj. Głównie posługiwaliśmy się wtedy systemem Linux, który wtedy jeszcze nie był systemem graficznym. Trzeba było za pomocą klawiatury wpisywać komendy. 
Zajęcia z informatyki służyły nam nie tylko do poszerzania wiedzy, ale też do rozrywki. Pojawiły się wtedy pierwsze gry sieciowe. Graliśmy często w popularną wtedy grę Doom. Nasze komputery po dwóch latach już były bardzo przestarzałe, więc ekran gry trzeba było zmniejszać do wielkości wizytówki, żeby dało się grać. 
Paweł Dobrychłop był wyrazistą postacią. Na pierwszej lekcji informatyki nie pozwolił nam dotknąć komputerów! Na pierwszej lekcji wychowawczej obiecał nam, że po zakończeniu nauki zabierze nas na piwo. Po czterech latach, mimo że nie pracował już w naszej szkole, spełnił swą obietnicę. Zaprosił nas do nieistniejącego już sopockiego „Kabaretonu”. Zyskał wtedy nasz wielki szacunek.
W ramach młodzieńczego buntu często uciekaliśmy ze szkoły do pobliskiego lasu lub do Parku Oliwskiego. Papierosy na przerwach paliliśmy zaś “ukryci” za Kościołem Matki Bożej Królowej Polski przy ulicy Leśnej. Ukryci w cudzysłowie, bo wszyscy nauczyciele doskonale wiedzieli kto i co tam robi.

Kilka nazwisk nauczycieli z ogólniaka zapadło mi w pamięć. Pani Krystyna Andrzejewska-Nowacka, nauczycielka biologii. Osiem lat temu została wybrana Nauczycielem Roku w plebiscycie Gazety Wyborczej i moim zdaniem w pełni zasłużenie. Niesamowita nauczycielka. Legendą V LO byli państwo Kobuszewscy, Renata i Jan. Pani Kobuszewska niestety już odeszła, byłem na jej pogrzebie. Myślę, że każdy kto uczył się w tym liceum w tamtym czasie, zapamięta państwa Kobuszewskich do końca swego życia. Byli nauczycielami z powołania, bardzo poświęcali się swojej pracy. Niekiedy ich autorytarne decyzje doprowadzały nas szewskiej pasji, ale po latach bardzo doceniam ich postawę i decyzje dotyczące naszego kształcenia.
Po liceum zacząłem studiować psychologię na Uniwersytecie Gdańskim, ale bardzo dużo czasu spędzałem na filologii polskiej i w Akademickim Centrum Kultury w Oliwie przy ulicy Bażyńskiego. Byłem bardzo zaangażowany w ruch literacko-poetycki. Brałem udział w organizowaniu spotkań poetyckich, koncertów, juwenaliów, pokazów zdjęć czy projekcji filmowych w Rosyjskim Centrum Nauki i Kultury. Byłem też pomysłodawcą i redaktorem naczelnym gazetki „Studencki Deser Intelektualny - Legumina”. Była to taka efemeryda, wydawana tylko przez rok. Działałem też trochę w Dyskusyjnym Klubie Filmowym „Miłość Blondynki”. W tamtym okresie kumplowałem się z poetami z mojego rocznika, np. z Tadeuszem Dąbrowskim, który jest teraz jednym z najbardziej znaczących polskich poetów, czy z Adamem Kamińskim, który obecnie prowadzi kwartalnik artystyczny „Bliza”.
Zdjęcie zostało zrobione na wieczorze poetyckim w klubie studenckim „Medyk”, gdzie czytałem swoje wiersze zebrane w postaci tomiku zatytułowanego „Ballady manekinów”.

wróc do góry