Skarby Oliwian
Wesprzyj nas 1,5%
Jesteśmy Organizacją Pożytku Publicznego.
Wesprzyj kulturę i sztukę przekazując 1,5% podatku:
KRS 0000286430
Podsumowanie roku 2023 - kliknij tutaj, aby zobaczyć
Podsumowanie roku 2022 - kliknij tutaj, aby zobaczyć
Dokumenty informacyjne
Skarby oliwian
Jolanta Kuszyńska-Szmuda, urodzona w Gdańsku w 1951 roku. Oliwianka od prawie 60 lat. Z wykształcenia jest lekarzem stomatologiem, specjalistą II stopnia protetyki stomatologicznej. Obecnie jest na emeryturze. Jej największą pasją w życiu jest rodzina, dom i ogród przy ulicy Arkońskiej oraz malowanie obrazów. Od 1997 roku prowadzi Klub Lekarza w Okręgowej Izbie Lekarskiej w Gdańsku.
„Urodziłam się 11 sierpnia 1951 roku w Gdańsku Wrzeszczu, przy ulicy Matki Polki. Od 1956 roku jestem związana z Oliwą. Mój Ojciec – Bazyli Kuszyński, inż. mgr chemii oraz mgr farmacji, przyjechał do Gdańska w styczniu 1945 roku, a kilkanaście lat później rozpoczął budowę domu w Oliwie, przy ulicy Arkońskiej 38. Dom ten, to cały mój świat - tu się wychowałam i spędziłam cudowne lata z moim mężem Zbigniewem Grzegorzem Szmudą i z moimi córkami – Anną Marią i Małgorzatą Ewą. Teraz miejsce to jest schronieniem także dla piątego pokolenia mojej rodziny, moich czterech wnuczek: Zuzanny, Bianki, Nel-Anny i Nutki.
Miałam nadzieję, że przyjdzie taki moment w moim życiu, że będę mogła opowiedzieć o sobie, swojej rodzinie, o moim domu, ale przede wszystkim o moich Rodzicach – i to w sposób niekonwencjonalny, tak jak może córka najlepiej uczcić pamięć swoich Rodziców.”
P1
Mój Ojciec, Bazyli Kuszyński, urodził się w 1906 roku w Wąbrzeźnie (Prusy Zachodnie), jako poddany cesarza Niemiec. Pochodził z rodziny kupieckiej, której bardzo dobrze się w tamtych czasach powodziło.
Z wykształcenia był inżynierem magistrem chemii, absolwentem Wydziału Chemii na Technische Hochschule zu Danzig w okresie Wolnego Miasta Gdańska (w latach 1928-1933). Był Polakiem i należał do polskiej korporacji studentów „Rodło”. Później Ojciec mój studiował również farmację na Uniwersytecie w Poznaniu.
Gdy przyjechał do Gdańska z moja Mamą Marianną i moją starszą siostrą Gabrysią, miasto jeszcze było w ogniu. Przy ulicy Matki Polki znaleźli schronienie u cioci mojego Taty – Julianny Kuszyńskiej.
Mój Ojciec był cudownym człowiekiem, który nie tylko uzdrawiał ludzi, ale też miał niesamowicie rzadką cechę – był cudownym negocjatorem. Potrafił tę niezwykłą płaszczyznę porozumienia znaleźć z każdym człowiekiem, niezależnie od sytuacji. Kiedyś było tak, że farmaceuta nie tylko wydawał leki, ale był też osobą, która potrafiła słuchać. Do apteki mojego Ojca przychodzili ludzie, którzy często opowiadali historie swojego życia, a nie tylko mówili na co cierpią i co ich boli. Tata próbował dobrać im odpowiednie leki, ale też uważnie ich słuchał i starał się im pomóc w każdej sprawie. Ojciec mój, poza tym, że pracował w aptece, przystawiał też pijawki lekarskie i robił maści. W 1968 roku, gdy kończyłam szkołę średnią i przygotowywałam się do egzaminów na Akademię Medyczną, mój Tata przeszedł na emeryturę.
P2
Mój Ojciec Bazyli, założył w Gdańsku pierwszą po wojnie aptekę. Apteka ta stanowi bardzo istotną rolę w naszym życiu rodzinnym, głównie dlatego, że to od niej zaczęła się historia naszej rodziny – tu, w Gdańsku. Lokal pod aptekę Ojciec dostał od miasta, z możliwością dzierżawy na 15 lat. Musiał od podstaw odbudować budynek ze zniszczeń wojennych. Na aptekę zostały przeznaczone wszystkie środki finansowe jakie posiadali moi Rodzice.
Tata codziennie chodził pieszo z Wrzeszcza do swojej apteki, która mieściła się przy ulicy Długiej, w miejscu dawnej apteki niemieckiej. W późniejszym czasie apteka zmieniła swoje miejsce – znajdowała się przy ulicy Nowy Świat 32 (obecnie Nowe Ogrody), vis a vis Szpitala Wojewódzkiego. W aptece Tata skompletował sprzęt oraz leki, które w tamtych czasach były bardzo trudno dostępne. Należy pamiętać, że w tym okresie nie było np. antybiotyków. Pamiętam, że Ojciec trzymał w mieszkaniu lodówkę z lekami, głównie z penicyliną, którą sprowadzał, z narażeniem życia, z Anglii od swojej siostry, która mieszkała pod Londynem. Siostra Taty była żoną byłego lotnika w stopniu Porucznika, który brał udział w Bitwie o Anglię.
Apteka Ojca znajdowała się bardzo blisko więzienia przy ulicy Kurkowej, w którym przebywali m.in. żołnierze AK. Gdy byłam uczennicą liceum, Ojciec opowiadał mi, w jak bestialski sposób Polacy, przynależący do organizacji, które nie były tolerowane przez ówczesną władzę, byli traktowani przez służbę więzienną…
W 1951 roku, dekretem z 8 na 9 stycznia, Państwo Ludowe upaństwowiło wszystkie apteki. Mój Tata pozostał w tej aptece, mimo, że wszystko mu zabrano. Mógł tam pracować, lecz za nędzne pieniądze...
Gdy przyszłam na świat w sierpniu 1951 roku, panowała straszna bieda. Tata opowiadał, że jeździł rowerem aż do Brętowa po mleko, ponieważ znajdowały się tam dwie krowy. Do dzisiaj mam jeszcze buty szyte przez moją Mamę z materiału z mojej zabawki. Było bardzo ciężko…
P3
Moja Mama Marianna, z domu Szablewska, córka Róży i Antoniego, urodziła się w 1908 roku w Radomsku, w centralnej Polsce. Była wspaniałą kobietą, cudowną, kochającą Matką, która zawsze miała dla mnie czas. Uprawiała ogród, gotowała cudowne zupy - do dzisiaj mam po Mamie piękną wazę, w której podaję moim dzieciom i wnukom zupę pomidorową ze świeżych pomidorów. Mama sama szyła mi zabawki i ubrania. Zawsze dbała o to, bym była ładnie ubrana, sama była bardzo elegancką kobietą. Z wykształcenia była nauczycielką, przed wybuchem II Wojny Światowej ukończyła Seminarium Nauczycielskie w Grodnie. Uczyła dzieci klas I szkół powszechnych. W latach 60-tych ukończyła też studia podyplomowe w Seminarium Nauczycielskim na kierunku Pedagogiki Specjalnej . Do emerytury pracowała jako nauczycielka w szkołach specjalnych w Gdańsku. Do dzisiaj pamiętam, że uczniowie mojej Mamy często Ją odwiedzali, przynosząc wykonane przez siebie rzeczy zrobione na zajęciach z metaloplastyki, np. piękne świeczniki.
Z dzieciństwa pamiętam wszystkie piosenki, których uczyła mnie moja Mama. Później śpiewałam je moim córkom, a teraz śpiewam moim wnuczętom.
Mama nauczyła mnie pozytywnego stosunku do ludzi i do domu. To właśnie dzięki niej, mi samej udało stworzyć kochający, ciepły, bezpieczny i twórczy dom. W domu ważne jest to, żeby był duży stół, a nad nim lampa, i żeby wszyscy, przynajmniej raz dziennie, mogli się spotkać przy tym stole, popatrzeć sobie w oczy opowiedzieć o minionym dniu. Myślę, że udało mi się tę tradycję przekazać moim córkom. One też mają w swoich domach duże stoły i podają zupę pomidorową w wazie.
Moja Mama bardzo lubiła malować, szczególnie kwiaty, te, które hodowała w swoim ogrodzie. Malowała farbami olejnymi, głównie na desce, ponieważ trudno było dostać w tamtym czasie płótna. Do dzisiaj trzymam wszystkie prace mamy. Jeden z jej obrazów przedstawia klasyczne czerwone pelargonie, te, o które dbała w naszym ogrodzie, i które ja teraz pielęgnuję rozpływając się w wielkiej miłości do Matki.
P4
Moi Rodzice poznali się w Bydgoszczy na pewnym balkonie.
Rodzice mojego Taty Bazylego, Wanda i Alojzy Kuszyńscy, mieszkali w Bydgoszczy przy ulicy Stary Rynek, nad Brdą. Mieli piękne mieszkanie z dwoma balkonami, w którym przebywała również ich najstarsza córka Helena ze swoją córką Lillą. Gdy Lilla miała około 6 lat moja Mama pracowała z nią jako guwernantka – była jej nauczycielką. Pewnego ciepłego popołudnia Mama siedziała z nią na balkonie, gdy dom rodziców odwiedził mój Tata. Było to niezwykłe poznanie. Zakochali się w sobie i w 1936 roku pobrali się.
Od kiedy pamiętam Rodzice byli w sobie zawsze bardzo zakochani. Jako ich córka mogę powiedzieć, że miałam cudownych Rodziców i życzę każdemu, by zaznał takiej miłości i poczucia bezpieczeństwa od swojej Mamy i swojego Taty, nie tylko w dzieciństwie, ale też w dorosłym życiu. Nie widziałam wad Rodziców, nigdy nie widziałam żeby się kłócili. To po prostu byli kochani i oddani ludzie, którzy byli dla mnie wzorem. Mimo, że moi Rodzice już odeszli, to żyją we mnie. Ważne jest stworzenie sobie takiej własnej „bajki”, bo łatwiej jest wtedy żyć i to życie jest wtedy piękniejsze i pełniejsze. Pamięć po moich Rodzicach zachowałam i przekazuję ją moim dzieciom i wnukom, którym często o nich opowiadam.
P5
W latach 60-tych Tata zaczyna myśleć o tym, by wybudować domek – jednorodzinny, mały i skromny. Taki, w którym nasza rodzina będzie czuła się bezpiecznie, a w przyszłości będzie można w nim otworzyć np. gabinet stomatologiczny. Budowa naszego domu przy ulicy Arkońskiej rozpoczyna się w trakcie „odwilży gomułkowskiej”. Dobry kolega mojego Taty z czasów studiów na Politechnice, Antoni Dymalski, skontaktował go z panem Leonem Lendzionem, który wtedy zasiadał w Radzie Miejskiej. W tamtych czasach nie można było tak po prostu kupić ziemi pod budowę domu, ale dzięki pomocy dobrych ludzi, udało się uzyskać ziemię pod dzierżawę wieczystą – na 99 lat. W latach 90-tych udało mi się wykupić ten skrawek ziemi od miasta na własność.
Nasz dom przy ulicy Arkońskiej znajdował się w dzielnicy, którą kiedyś nazywano Małą Warszawą, zapewne dlatego, że mieszkali tam polscy kolejarze i ich rodziny. Była to zdecydowanie polska dzielnica, nasza mała enklawa.
W domu przy ulicy Arkońskiej znajduje się gabinet stomatologiczny, który prowadziłam przez 40 lat. Teraz prowadzi go moja córka i jest to swego rodzaju genius loci tego miejsca.
P6
W moim domu znajduję się wiele rzeczy zachowanych przez mnie po moich Rodzicach i Dziadkach. Są piękne, stare meble – stoły, szafy, krzesła czy pianino. Jednym z takich magicznych przedmiotów w domu jest lustro, które gdyby mogło mówić, opowiedziałoby nam mnóstwo ciekawych rzeczy. Ostatnio znalazłam zdjęcie siostry mojego ojca, i na tym zdjęciu jest lustro, które teraz wisi obok mojego łóżka – codziennie się w nim przeglądam.
P7
Kiedyś w aptece Taty znajdował się duży młynek, który służył do mielenia ziół. Ojciec, prócz tego, że był farmaceutą, zajmował się też fitoterapią oraz radiestezją. Obecnie ten młynek jest u mnie w domu, w „Hadesie” - tak mówimy na miejsce, w którym teraz się znajduje, czyli w piwnicy, która jest obecnie trochę zamieszkała. W domu każde miejsce, każdy pokój ma swoją wyjątkową nazwę – jest np. „Luwr” czy pokój „Julianna”, który obecnie zamieszkuję.
P8
Dla mnie dom przy ulicy Arkońskiej jest zaczarowanym miejscem, które łączy pokolenia. Żyjemy sobie teraz tam z moimi córkami na małym terenie, którego ważną częścią jest ogród. Jest tam tak pięknie, że rzadko mamy ochotę stamtąd wyjeżdżać. W ogrodzie rosną jeszcze drzewa i kwiaty zasadzone przez moja Mamę. Kiedyś z moimi Rodzicami, a teraz z moimi córkami, wnuczkami i całą rodziną, spędzamy w tym ogrodzie bardzo dużo czasu.
P9
Moja Mama Marianna zawsze zajmowała się ogrodem przy domu. Często prosiła mnie o pomoc. Kiedyś bardzo tego nie lubiłam, a teraz od rana do wieczora potrafię spędzić dzień w ogródku, nie tylko pracując, ale i wypoczywając.
Dzisiaj w ogrodzie rośnie piękna jodła, której pień mogą już objąć trzy osoby, a ja pamiętam jak Mama posadziła to małe drzewko w momencie, gdy zaczęła się budowa naszego domu. Obecnie na tyłach ogrodu rośnie też orzech włoski, który rodzi co roku około 50 kilogramów owoców. Też został zasadzony przez moją Mamę. Moja starsza córka Anna, jak była małą dziewczynką, była sadzana przez swoja babcię w cieniu tego drzewa, w trakcie dużych upałów.
P10
Julianna Kuszyńska, ciocia mojego Ojca, zmarła kilka miesięcy po przyjeździe moich Rodziców do Gdańska, w lipcu 1945 roku, mając 53 lata. Była Gdańszczanką, mieszkała wraz ze swoim bratem w domu przy ulicy Matki Polki. To ona zaprosiła moich Rodziców i moją siostrę do Gdańska, w styczniu 1945 roku.
Julianna Kuszyńska została pochowana bezimiennie, tak jak i wielu innych Gdańszczan, na rogu ulic Grunwaldzkiej i Kościuszki we Wrzeszczu. Obecnie na tym terenie znajduje się duży hipermarket oraz park. Często tam jeżdżę, zapalam znicze, choć nie wiem, pod którym drzewem znajduje się Jej grób. Ilekroć przejeżdżam obok tego miejsca odmawiam pacierz za Jej duszę. Na szczęście jest tam postawiona tablica – uszanowano to miejsce. Jednak bardzo bym chciała, żeby znalazło się tam nazwisko Julianny Kuszyńskiej. Może ktoś, kto to teraz czyta moją historię, wie, kto jeszcze jest w tym miejscu pochowany, może uda się zrobić listę osób tam spoczywających… Z czasem może być to coraz trudniejsze. W końcu starsi ludzie, którzy mogliby coś jeszcze wiedzieć - odchodzą. Bardzo bym chciała, żeby znalazł się ktoś, kto zainteresuje się historią tego miejsca i spoczywających tam osób. Może będzie to młody człowiek, który poświeci swój czas i zechce np. napisać pracę na ten temat? Jeśli znajdzie się taka osoba - chętnie służę informacją. Pamiętajmy, że ten, kto nie pielęgnuje swojej historii, nie słucha starych ludzi, którzy mają coś ważnego do przekazania, zginie w gąszczu i chaosie informacji, które do niego docierają w obecnym świecie. Dbajmy o to, by pamięć o nas i naszych przodkach przetrwała.
P11
Budowa domu w Oliwie rozpoczęła się w 1962 roku. W 1974 roku wyszłam za mąż i otrzymałam ten dom w darze od moich Rodziców.
W późniejszym czasie budowniczym domu, o którym mogę wiele dobrego powiedzieć, był mój nieżyjący już małżonek – Zbigniew Grzegorz Szmuda. Pochodził on z Gdańska Oruni, był magistrem inżynierem elektronikiem, absolwentem Politechniki Gdańskiej (1974 rok). Swoimi własnymi rękami, żmudną pracą, wylewając hektolitry potu, powiększył ten mały, trzypokojowy domek, w dom mający prawie 300 m². Mój ukochany mąż zmarł w 2010 roku po długoletniej chorobie. Bardzo nam go brakuje…
P12
Moje córki już wyszły za mąż. Starsza Ania ma wspaniałego męża i trzy piękne córki. Z wykształcenia jest filologiem germańskim. Od paru lat mieszka z mężem i córkami w Norwegii i tam uczy polskie dzieci oraz dzieci azylantów języka polskiego i norweskiego. Córki Ani uczą się grać na pianinie, które stoi w naszym domu, które mój Tata, Bazyli Kuszyński, dostał na pierwszą komunię świętą od swojej mamy.
Moja młodsza córka Gosia ma córeczkę, mieszka w tym samym domu co ja, i tam też prowadzi gabinet stomatologiczny „JazzDent”. Skończyła Akademię Medyczną. Jest lekarzem stomatologiem specjalizującym się w leczeniu wad zgryzu. Posiada licencję na wykonywanie aparatów ortodontycznych Clear Aligner. Gosia ukończyła również Akademię Muzyczną na Wydziale Jazzu i Muzyki Rozrywkowej. Jest wokalistką jazzową, koncertuje i wydaje płyty „Jazz dla dzieci”. Nazwa jej gabinetu nie jest więc przypadkowa…
Co roku na moje urodziny proszę całą moją rodzinę, by uczciła ten dzień razem ze mną, robiąc wspólną fotografię w strojach krakowskich. Niektóre części tych tradycyjnych strojów zostały jeszcze wyhaftowane przez moją Mamę.
Codziennie dziękuję za ten dar, że zostałam matką, i że mam możliwość kontynuowania tradycji rodzinnej i stworzenia moim dzieciom i wnukom magicznego domu.
P13
Prawie 20 lat temu zaczęłam malować obrazy. Jeżdżąc na przypadkowe plenery z różnymi ludźmi dużo się nauczyłam, dojrzewałam artystycznie. Często maluję madonny ubrane w polskie stroje ludowe.
Jedną z ostatnich moich wystaw można było zobaczyć w Bibliotece Oliwskiej, przy ulicy Opata Jacka Rybińskiego 9. Wystawa ta była zadedykowana mojej Mamie. Przy wejściu do biblioteki stała praca namalowana przez moją Mamę, przedstawiająca wcześniej wspomniane czerwone pelargonie.
Gdy w 2003 roku zaczęto stawiać nowy budynek Izby Lekarskiej, wpadłam na pewien pomysł. Wśród lekarzy jest wiele osób, które mają np. wykształcenie muzyczne (tak jak moja siostra Gabrysia, która była lekarzem dermatologiem, ale też skończyła szkołę muzyczną w klasie fortepianu), śpiewają i grają na instrumentach, malują czy piszą wiersze. Pomyślałam, że można stworzyć takie miejsce, gdzie moglibyśmy się wszyscy razem spotykać. I tak narodził się Klub Lekarza, który szczęśliwie trwa do dnia dzisiejszego. Co miesiąc organizujemy wystawę, spotkanie poetyckie lub inną formę artystyczną.
Zależy mi na tym, aby każdy lekarz, który jest uzdolniony artystycznie, właśnie w Klubie Lekarza mógł spotkać się z przyjaciółmi i pokazać lub opowiedzieć o swoim hobby.
Chciałabym tą droga wyrazić wdzięczność Fundacji Wspólnota Gdańska oraz pani Ewie Labenz, koordynatorce projektu „Skarby Oliwian”, za poświęcony czas i wysiłek, abym mogła opowiedzieć o swojej rodzinie i domu przy ulicy Arkońskiej.
Oliwa jest dla mnie najpiękniejszym miejscem na ziemi. Dzięki takim ludziom jak Prezes Zarządu Fundacji Wspólnota Gdańska – Andrzej Stelmasiewicz, który potrafił skupić wokół swojej osoby młodych i zdolnych ludzi, Oliwa doczekała się należnego jej miejsca na kulturalnej mapie Gdańska.
Opracowanie tekstu: Ewa Labenz