Skarby oliwian
Katarzyna Tarnowska
Katarzyna urodziła się w Gdyni, mieszkała w Sopocie, a później przeprowadziła się do Gdańska. Miała również dłuższy zagraniczny epizod. Przez cztery lata mieszkała na Sri Lance, ponieważ pracował tam jej tata. Z dzieciństwa zostało jej trochę wspomnień - ciekawe zwierzęta, owoce, pejzaże. Jej zainteresowania krążą wokół książek, roślin i podróży, a także Oliwy, która, od dobrych kilku lat, niezmiennie pociąga ją swym urokiem i historią.
„Skąd się wzięłam w Oliwie? Zawsze wiedziałam, że chcę mieszkać w pięknym miejscu, najlepiej kameralnym mieście blisko natury. Kiedy byłam studentką na Uniwersytecie Gdańskim przyjeżdżałam na uczelnię z Wrzeszcza, gdzie wówczas mieszkałam, wysiadałam przy kampusie i na tym się moja znajomość Oliwy kończyła. Potem musiałam się przeprowadzić i trafiłam do Oliwy. Wówczas ta dzielnica stała mi się bliższa, powiem nawet, że momentalnie zakochałam się w niej. Postanowiłam sobie, że jak tylko będę miała możliwość, to zamieszkam na stałe właśnie w Oliwie. I tak też się stało. Spełniłam swoje marzenie.
Dla mnie Oliwa to takie miasteczko w dużym mieście. Wszystko jest dokładnie na mój rozmiar: malutkie uliczki, ryneczek. I bliskość przyrody, która nadaje klimat temu miejscu. Nigdy nie miałam problemu z zaplanowaniem ciekawego weekendu w granicach naszej tylko dzielnicy: spektakl w Domu Zarazy, czy wykład Oliwskim Ratuszu Kultury, a potem mecz hokeja w Hali Olivi, bo jestem kibicką Stoczniowca, wyjście na łyżwy, albo do lasu. Często brałam udział, jako uczestniczka, w spacerach prowadzonych przez Lokalnych Przewodników po różnych rejonach Gdańska i marzyłam o tym, że taki projekt będzie zorganizowany również w mojej dzielnicy. I tak się stało. Wzięłam udział w kursie, zdałam egzamin i mogłam oprowadzać po Oliwie. Oliwa, mimo swoich niewielkich rozmiarów, ma swoją niezwykle bogatą historię. To nie jest tylko historia Katedry czy Parku, ale też ta związana z uliczkami, miejscami i ludźmi. Wciąż poznaję nowe osoby, sięgam po kolejne książki i to mnie rozwija. W zeszłym roku, przygotowując nową trasę spacerów, pisałam o ulicy Grottgera, na której mieszkam.
Wiele podróżuję, często jestem gdzieś w świecie, ale wiem, że będę wracać tutaj, bo tu jest mój dom, takie centrum świata do którego się wraca”.
Fotografie skarbu/ów:
Historia skarbu/ów:
P1. Rodzice mojej matki urodzili się Lublinie. Dziadek był mistrzem kucharskim, a babcia prowadziła dom. Dziadek uwielbiał swoje miasto. Myślę, że potrzebę przywiązania do miejsca mam po nim. W Sopocie dziadkowie znaleźli się tuż po zakończeniu drugiej wojny. Tu zostało im przydzielone mieszkanie w jednej z kamienic. Nie znam historii tego budynku, ani jego wcześniejszych mieszkańców, nie wiem czy była to kamienica poniemiecka czy pożydowska. Nikt nigdy z dawnych właścicieli nie zapukał, nie mam żadnych śladów po nich. Na pamiątkę po tym mieszkaniu zostawiłam sobie wieszak. Znalazłam go w jednej z szaf po śmierci babci. Jest to wieszak prawdopodobnie ze sklepu, który mieścił się w Sopocie na dzisiejszej al. Niepodległości. Wskazuje na to wypisany na nim adres – Zoppoter Bekleidungshaus – M. Chwat – Zopppot - Adolf Hitlerstr. 774. Nie wiem czy babcia kupiła ten wieszak na rynku po wojnie, czy należał do pierwszych mieszkańców tego domu.
P2. Rodzice mojego taty pochodzą z Wolnego Miasta Gdańska. Byli ludźmi bardzo zaangażowanymi w harcerstwo. Na parę dni przed wybuchem wojny udało im się uciec do rodziny w Pucku. Nie mogli zostać w Gdańsku, ponieważ dziadek - nauczyciel w szkołach Polskiej Macierzy Szkolnej był poszukiwany przez Niemców. W Pucku dziadek podejmował różne prace fizyczne w rybołówstwie i ogrodnictwie. Następnie trafił do Tyrolu, gdzie pracował jako robotnik przymusowy. Kiedy ten teren wyzwolili Amerykanie, to Polaków przeniesiono do obozu, gdzie czekali na możliwość powrotu do ojczyzny. Dziadek z koleżankami znaleźli odpowiednie pomieszczenie i założyli polską szkółkę. Założył również męską drużynę harcerską. Po przeniesieniu do miejscowości Haiming patronat nad szkołą objęła UNRA, a dziadek został kierownikiem placówki. We wspomnieniach pisze, że UNRA i PCK zaopatrywała ich w książki do nauki w szkole. „Wielcy pisarze Polscy” Konstantego Wojciechowskiego to jedna z książek, które służyły dziadkowi w Tyrolu, najprawdopodobniej wykorzystywał ją na lekcjach polskiego. Została wydana w USA w 1943 roku, w Nowym Jorku. Na stronie tytułowej widniej pieczęć „YMCA, War Prisoners Aid World's Committe, Geneva, Switzerland”, oraz podpis dziadka.
Opracowanie tekstu: Magdalena Majchrzakowska
wróc do góry