Skarby oliwian
Barbara Skarżyńska
Barbara Skarżyńska, otwarta na ludzi, otwarta na świat, jest oliwianką od urodzenia. W rodzinnym archiwum pani Barbary przedmioty przechowują piękne wspomnienia. Spojrzenie czy dotyk wysnuwają historie sprzed lat.
"Mój dom rodzinny stoi przy ulicy Polanki. Wyjątkowa lokalizacja i czas wpłynęły na to, że żyliśmy tu w swego rodzaju enklawie. Wystarczyło przejść 200 m od ulicy i człowiek znajdował się w zupełnie innym świecie. Cisza, las, magia. Dzieciństwo, to były nasze najszczęśliwsze lata życia. Wokoło mieszkały zaprzyjaźnione rodziny, ludzie, którzy traktowali się bardzo serdecznie, drzwi były zwykle otwarte na oścież we wszystkich domach. W mieszkaniach panował wspaniały nastrój, mnóstwo książek, rodzinnych pamiątek. U Jurka Dubrowińskiego był fortepian, Andrzej Nałęcz-Sobieszczański malował Anioły w swoim domu. Zaglądaliśmy do niego z prośbą o wpis do pamiętników. „Na telewizję” chodziliśmy do państwa Szalatych, bo tylko oni mieli odbiornik. Siadaliśmy gdzie się dało na dywanie, pod stołem, żeby wspólnie pooglądać. Teraz, gdy odwiedzam Polanki, czuję się trochę tak jak w filmie „Tam, gdzie rosną poziomki”, wraca klimat dawnych dni, w szumie liści słyszę głosy, ożywają wspomnienia szalonych zabaw. Pamiętam zimy, które były wówczas cudowne, mroźne i białe. Z radością, choć i z niemałym trudem, jeździliśmy na sankach i nartach po oliwskich wzgórzach, na łyżwach po zamarzniętych stawach. Zaś latem pięknie strzyżone lipy pozwalały słońcu dostać się do nas, a okoliczny las był wspaniałą przestrzenią do budowania szałasów, wspinaczek po drzewach, organizowania teatrzyków. Pamiętam widok z boiska na morze i wiersze siostry, które pisała na różne okazje. Żyliśmy tu w swego rodzaju odnodze czasu i historii. Mój teść wspominał morze ruin, które zobaczył wysiadając z pociągu w 1945 na Dworcu Głównym i Gdańsk codziennie odgruzowywany. My, przez kilkanaście lat dorastaliśmy w tej naszej bezpiecznej enklawie właściwie bez świadomości, że tu niegdyś wokoło byli inni ludzie, inna kultura. Oczywiście towarzyszyły nam ślady, choćby niemieckie napisy na skrzynkach pocztowych, ale myśleliśmy, że tak ma być, a nie, że zostało po kimś. Był dom i był las. Cudne życie mieliśmy w tej Oliwie. Ludzie ze Wschodu, którzy tu przyjechali, próbowali odtworzyć ten dobrze sobie znany, kresowy klimat. Kiedy po maturze wyjechałam na studia do Anglii i bardzo tęskniłam za rodzinnymi stronami, któregoś dnia wybrałam się na spacer do lasu i nagle poczułam, że jestem u siebie, że ten las pozwala zapomnieć, że człowiek jest daleko. Zapach drzew, ziemi, mchu, szelest liści był i pozostaje dla mnie kojący."
Fotografie skarbu/ów:
Historia skarbu/ów:
P1. Fotografia, Mama.
Mama początkowo mieszkała w Pałacu (Dwór I), na to zakwaterowanie wpłynął fakt, że była pracownicą lasów. Mieszkała w jednym dużym pokoju ze swoją sparaliżowaną matką, którą się opiekowała.
Później, kiedy urodziłam się ja i moja siostra, mieszkaliśmy już w większym mieszkaniu naprzeciwko. Mieszkanie nie było zbyt duże, ale zachwycający był tam ogród, który latem pełnił funkcję dodatkowego pokoju. Tu najchętniej przebywali goście, znajomi, rodzina, która tłumnie przyjeżdżała w nas latem. Mama wynajmowała dla bliskich ciotek i kuzynek pokoje gościnne w okolicznych domach, ale całe życie towarzyskie toczyło się u nas. Zawsze kultywowała życie rodzinne. Mama zajmowała się domem i naszym wychowaniem oraz rękodziełem, do czego miała wielki talent. W ten sposób również dbała o domowy budżet. Była też niedościgniona w organizowaniu przeróżnych uroczystości, w szczególności dla dzieci, urządzała wspaniałe kinderbale z niespodziankami, wędkami szczęścia, czapkami z bibuły i przepysznymi ciastami.
Pomagali nam też bracia mamy, zesłani na Kołymę na początku wojny, przeszli szlak bojowy z generałem Andersem i po wojnie zostali w Anglii. Przysyłali nam mnóstwo ogromnych paczek. Całe podwórko się zbiegało „na te paczki”, w których były oczywiście słodycze, a także ubrania. Chodziłyśmy dzięki temu ubrane jak modelki, choć prawdę mówiąc ja wolałam spodnie i chodzenie po drzewach, ale zachwycały mnie w codziennej szarzyźnie barwne sukienki i materiały.
P2. List. Pożegnanie przyjaciela.
Na Polankach mieszkali leśnicy, którzy pracowali w Zarządzie Lasów Państwowych i w Zakładzie Urządzania Lasów. Tata ukończył Wydział Leśnictwa w Poznaniu i jako absolwent tej uczelni rozpoczął pracę w Instytucie Badawczym Leśnictwa. Przy ulicy Podhalańskiej stworzył laboratorium badawcze, filię instytutu warszawskiego. W związku z tym i my mogliśmy zamieszkać wśród leśników na Polankach. To było ukochane miejsce ojca. Choć z biegiem lat miał możliwość przenieść się do, być może bardziej komfortowego, przestronniejszego mieszkania, nie chciał. Nigdy by nie zamienił widoku na las ze swojej ławki przed domem. Całe życie towarzyszył tacie zachwyt nad lasem. Mógł o nim opowiadać zawsze i o każdej porze. Znał tysiące nazw leśnej roślinności i z wielką uwagą pochylał się nad rzadką jak i pospolitą rośliną. Nigdy nie można było przy nim skrzywdzić żadnego stworzenia, trzeba było chwycić do szklanki i za okno. Dzięki temu w dzieciństwie nie brzydziłam się nigdy żaby i nie bałam pająków. W domu mieliśmy psy, ukochane jamniki. W zimie dokarmialiśmy sarny, które podchodziły pod nasz dom. Również ptaki były przez nas dokarmiane przez całą zimę. Rodzice leczyli w domu uszkodzone ptaki. To było dla nas wielkie szczęście patrzeć jak wracają do zdrowia. Zarówno tata, jak i mama przykładali dużą wagę do życia towarzyskiego i rodzinnego. Tata wracał z pracy, obiad był o godzinie czwartej. Wszyscy musieli być w domu o tej porze. Zasiadaliśmy razem do stołu i to był również czas na przeróżne opowieści. Ta sytuacja, jak mało co, budowała więzi. Tata prowadził bogatą korespondencję ze znajomymi, przyjaciółmi i dzielił się nią z nami. Właśnie po obiedzie był na to czas, mówił „dzisiaj przyszedł list od Pawła Wyczyńskiego albo od Biańka” i czytał. Listy te były napisane pięknym językiem i pięknym pismem. W naszym rodzinnym archiwum mam na przykład list, w którym przyjaciel taty wspomina swego zmarłego przyjaciela.
P2. Fotografia. Tata.
Mój tata był jednym z nielicznych w naszym otoczeniu, który miał aparat fotograficzny . Dokumentował nim życie naszej rodzinny, znajomych i okolicy. Był obecny podczas przyjęć organizowanych przez mamę. Dzięki niemu, również inne dzieci miały pamiątkowe zdjęcia. Zachowało się też na kliszach kilka elementów z naszego otoczenia, których już nie ma. Na przykład stojąca przed pałacem fontanna, której szum słyszeliśmy nawet w domu, kiedy okna były otwarte. Podczas długich zim otaczały ją niesamowite kształty. Woda zamarzała tworząc gigantyczne, pełne ekspresji rzeźby. Ale fotografią tata zajmował się głównie w związku z pracą. Robił zdjęcia lasu, krzewów, drzew do badań. Dokumentował, porównywał gdzie, na jakiej glebie rozwijają się najlepiej poszczególne gatunki. Przyjeżdżali do niego naukowcy z różnych stron świata, Niemcy, Skandynawowie, Austriacy i korzystali z tych jego doświadczeń i z jego wiedzy. Uwielbiałam te zdjęcia i proces ich powstawania, wyświetlacz, kuwety w ciemni i cała wanna pływających zdjęć.
Wiele lat życia tata spędził w polskich lasach, bo była praca, bo nie można było wyjeżdżać. Dopiero po śmierci mamy wziął swój kostur pielgrzymi i ruszył w drogę po całej Europie. Po studiach mogłam już tatę wspierać finansowo w jego podróżach, a on był bardzo, bardzo szczęśliwy, że świat się otworzył, i że zdążył z tego skorzystać.
P4. Pożegnanie profesora Kazimierza Mąkosy.
Prof. Dr hab. Inż. Kazimierz Mąkosa (ur. 9 lipca 1923 w Przerębskiej Hucie; zm. 20 listopada 2005 w Gdańsku) Wybitny uczony w dziedzinie klasyfikacji siedlisk leśnych i opracowania pierwszej regionalizacji przyrodniczo-leśnej Polski.
Był uczniem Gimnazjum w Starogardzie Gdańskim; absolwentem Wydziału Leśnictwa Uniwersytetu Poznańskiego, który ukończył w 1950 roku z tytułem inżyniera leśnictwa i magistra nauk agrotechnicznych. Po studiach podjął pracę w Instytucie Badawczym Leśnictwa w pracowni siedliskoznawstwa leśnego pod kierunkiem profesora Leona Mroczkiewicza. Pierwsze biuro tej placówki mieściło się w zabytkowym Dworze I przy ulicy Polanki 125 w Gdańsku-Oliwie. Kazimierz Mąkosa zajmował się badaniem i sporządzeniem opisów gleb i charakterystyki siedlisk w krainach i dzielnicach przyrodniczo-leśnych Polski. Badawczo-naukowy charakter pracy w Instytucie zaowocował kolejnymi stopniami naukowymi: w 1965 – doktoratem, w 1983 – habilitacją i w 1992 – uzyskaniem tytułu profesora Instytutu Badawczego Leśnictwa. Prof. Mąkosa był bardzo aktywnym popularyzatorem wiedzy z zakresu swej specjalności i przyrodniczych podstaw leśnictwa, co przejawiało się zarówno w licznych publikacjach, jak i działalności dydaktyczno-szkoleniowej. Był autorem wielu prac niezwykle wysoko cenionych przez naukę i praktykę gospodarczą. Na przełomie lat 80. i 90. przez blisko dekadę prowadził wykłady z gleboznawstwa dla studentów Wydziału Biologii i Nauk o Ziemi Uniwersytetu Gdańskiego. Należał do wielu towarzystw naukowych i organizacji społecznych. Przez ćwierć wieku przewodził gdańskiemu oddziałowi Polskiego Towarzystwa Leśnego, a w roku 1998 otrzymał zaszczytny tytuł jego Członka Honorowego.
Przez całe swoje życie był oddany polskim lasom i naukom leśnym.
Nasz dom zawsze był otwarty i chętnie odwiedzany, rodzina, dzieci, potem moje koleżanki i koledzy, następnie mój syn i jego znajomi. Syn zamieszkał z moim ojcem od drugiego roku studiów. W domu odbywały się spotkania po 100 osób. Tata bardzo lubił młodzież, a młodzież go uwielbiała. Był niezwykłym, ciekawym i otwartym człowiekiem, miał piękny jasny umysł. Na okoliczność pogrzebu taty została przygotowana ogromnie wzruszająca mowa, która jest piękną pamiątką tego, jakie relacje łączyły go z ludźmi.
Opracowanie tekstu: Magdalena Majchrzakowska
Zdjęcie portretowe Barbary Skarżyńskiej:Wojciech Korsak
wróc do góry