Elżbieta Kuźmiuk
„Gdańszczanka z Warszawy” tak zawsze się przedstawiam, bowiem do 20 roku życia mieszkałam w Oliwie, a dorosłe życie spędziłam na podróżniczych szlakach, studiując i pomieszkując w stolicy. Urodziłam się wprawdzie w Sopocie - ale w autobusie - więc i tak serce moje tam, gdzie skarb mój, czyli w Oliwie, bo tu trzymają mnie rodzinne korzenie.”
„Dzieje mojej rodziny to już ponad stuletnia historia. Moi dziadkowie, Kaszubi, tuż po ślubie w 1912 roku przybyli do Oliwy. Babcia Anastazja była krawcową, a dziadek Felix celnikiem. Znając język kaszubski, polski i niemiecki pracował w Urzędzie Celnym w Gdańsku. Oboje zamieszkali w domu przy ul. Podhalańskiej 1 i niebawem urodziła się moja mama Gertruda-Maria, a później jej liczne rodzeństwo. To właśnie mama, wspominając wydarzenia ze swojej młodości - choć były to trudne czasy skrzyżowanych dziejów kaszubsko-polsko-niemieckich, jakie tu panowały w Oliwie, w Wolnym Mieście Gdańsku i na Pomorzu - zaszczepiła mi miłość do Oliwy.
Tato mój, Józef Kuźmiuk, Podlasiak, ale tu w Oliwie poczęty, po latach zawiłych wydarzeń wojennych (konspiracyjnych, powstańczych i obozowych) w 1945 roku przybył do Oliwy. Aktywnie działał w wielu akcjach społecznych tak w Oliwie, jak i przy odgruzowywaniu Starówki Gdańskiej. Jako uczeń W. Witosa założył tu Kółko Rolnicze (później Koło PSL przy ulicy Leśnej 2) i Komitet Pomocy Społecznej (oliwski Oddział PCK), a następnie przez dwie kadencje był Radnym Miasta Gdańska, dbając o urodę naszej Oliwy i dobro jej mieszkańców. Był szlachetnym i wesołym człowiekiem oraz wielkim społecznikiem ofiarnie pomagającym mieszkańcom znajdującym się w trudnych warunkach zdrowotnych i bytowych naszej dzielnicy. Za swoją społeczną działalność został wielokrotnie odznaczony medalami zasługi dla Gdańska oraz Złotym i Srebrnym Krzyżem Zasługi i Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.
Wspólną naszą rodzinną pasją było fotografowanie i filmowanie. Dom pęka od albumów, zdjęć i filmów. Od dziecka pamiętam mamę dokumentującą dzieje rodziny i ważnych wydarzeń w katedrze, w przedszkolu, w szkole, w zoo, na ulicach Oliwy, Gdańska oraz na Kaszubach. Potem mój brat założył w naszej łazience domowe laboratorium fotograficzne, a ja stałam się jego asystentką. Podczas swoich częstych rejsów żeglarskich i podróży po świecie nie rozstawał się z aparatem i kamerą. Tę familijną tradycję ja nadal podtrzymuję i może kiedyś znajdę czas by zrobić wystawę z tej kolekcji rodzinnych zdjęć, pokazując zmieniającą się, ale wciąż naszą piękną Oliwę.
Kiedy w Berlinie dowiedziałam się, że sławny XIX-wieczny podróżnik i badacz, Aleksander von Humboldt, przyznał Oliwie jedno z 7 miejsc „cudów świata”, duma i radość mnie rozpierała. Stara Oliwa istotnie jest dla mnie miejscem zaczarowanym i magicznym, które rozsławiam po całym świecie i za którym tęsknię. No i zawsze z radością wracam. Już pełna emocji szykuję się do powrotu na stałe.”
Historia skarbu/ów:
P1
Gdy moi dziadkowie, Anastazja i Felix Herbasch, przybyli do Oliwy, z okien werandy przyglądali się budowie ewangelickiego kościoła, dziś Ojców Cystersów, i naszego liceum. Na ich oczach powstawała cała Stara Oliwa z pięknymi kamienicami i uroczymi ogródkami, za którymi zawsze tęskniła moja mama. Przedwojennym powszechnym zwyczajem oliwian, były niedzielne spacery po Parku Oliwskim.
Kiedy jakiś czas temu zobaczyłam plany nowego ogrodu cebulkowego, przygotowywanego w tym roku w nowej części Parku Oliwskiego, bardzo się ucieszyłam, że w projekcie zadbano o ustawienie takich samych ławeczek, na których siadała w naszym parku moja mama w młodości.
W albumach wielu oliwian, również w moim, znajdziemy zdjęcia przy oliwskim wodospadzie czy zdjęcia alei parkowej, którą cystersi nazywali „Drogą ku wieczności”. Aleją tą lubiły i nadal lubią spacerować wszystkie pokolenia oliwian oraz ich goście.
P2
To karta pracy, tzw. „Arbeitskarte”, jaką dostał mój ojciec, kiedy jako konspiracyjny ”Walenty” z podlaskiej partyzantki trafił na dwa lata do obozu pracy w Aschersleben (pod Magdeburgiem).
P3
Kiedy w 1945 roku mój tato przybył do Oliwy, z zapałem organizował prace społeczne w służbie potrzebującym i – jak mawiał – „za miskę zupy odgruzowywał zniszczony Gdańsk” oraz organizował komunikację miejską. Drzwi w naszym domu nie zamykały się, bo wciąż z prośbami odwiedzały nas matki z dziećmi, inwalidzi wojenni, ludzie pokrzywdzeni, których tato wspierał w ich niedoli. Swoją charytatywną działalnością i troską o drugiego człowieka nauczył mnie, że nie ma rzeczy i spraw niemożliwych do załatwienia. Nigdy nie lubił zaszczytów i oklasków, ale ja z mamą cieszyłyśmy się, gdy go doceniano i uhonorowano nagrodami, medalami i krzyżami zasług. Tu na zdjęciu Złoty i Srebrny Krzyż Zasługi oraz Krzyż Kawalerski „Polonia Restituta”.
P4
Moi rodzice często spacerowali po Grobli Szwedzkiej oraz Dolinie Radości. Mama zawsze wspominała stojące tam przed wojną ławeczki. Był to wówczas tylko las oliwski, a teraz jest to Park Krajobrazowy i nie ma w nim ani jednej ławeczki. Zimą jeszcze w latach 50-tych zjeżdżaliśmy tam po torze saneczkowym, a dziś już nie ma po nim śladu. Wniosek nasuwa się sam: dawniej oliwianie lepiej dbali o dobre warunki do rekreacji.
P5
Mama należała do pierwszego pokolenia uczniów nowo wybudowanej „Białej Szkoły” przy ulicy Cystersów, która dopiero po wojnie stała się koedukacyjną. W latach 60-tych ja też do tej podstawówki nr 36 uczęszczałam i stąd zabrałam mój pseudonim „Kuzia”. Z „Białej Szkoły”, wyniosłam też wielki skarb przyjaźni, która trwa niezmiennie do dziś. Brat mój, Norbert-Aloś, uczył się zaś w tak zwanej „Czerwonej Szkole” przy ulicy Opackiej. Oboje byliśmy też uczniami naszego V Liceum im. Stefana Żeromskiego. Sławna nasza oliwianka Irena Jarocka śpiewała nam w auli na rozpoczęcie roku szkolnego.
P6
Skarby z mojego dzieciństwa to dwie lalki – Hela i Marysia. Były świadkami moich „okrutnych” zabaw, gdy jako 5-latka uwielbiałam wyrywać zęby każdej lali, jaką otrzymywałam w prezencie. Ku rozpaczy moich rodziców i ciotek Marysia z czerwonym kapturkiem straciła je już pierwszego dnia. Moja babcia przepowiadała mi karierę dentystki. Tak się jednak nie stało, ale do dziś kocham moje już 60-letnie lalki, nawet te szczerbate.
P7
W latach 50-i 60-tych procesje Bożego Ciała w Oliwie były wyjątkowo uroczyste. Brało w nich udział całe miasteczko. Wszystkie ulice zdobiono kolorowymi girlandami i większość domów oraz cztery ołtarze były ładnie przystrojone. Procesje szły przez całą Oliwę. Ja brałam w nich udział przez wiele lat - sypałam kwiatki, nosiłam figurki, serduszka i feretrony.
P8
Wiszący zegar (tzw. typ ”Śląski”) był prezentem ślubnym, jaki w 1912 roku otrzymali moi dziadkowie, a od dnia moich narodzin odmierza mi czas. Jest świadkiem wielu radosnych, ale też smutnych minut i godzin w moim życiu. Jestem do niego tak przywiązana, że traktuję go jak członka rodziny.
Babciny kredens daglezjowy to również prezent ślubny moich dziadków z 1912 roku, jest bardzo pakowny - przechowuję w nim moje rodzinne skarby.
P9
Waliza drewniana i torba podróżna z lat 20-tych XX wieku przewędrowały z moimi wujkami liczne europejskie szlaki i wojenne tułaczki. Babcia wypełniła je setkami listów, jakie otrzymywała od swoich dzieci przez pół wieku (od lat 20-tych do 70-tych). To skarby-świadkowie prawie 100-letniej historii mojej oliwskiej rodziny.
Dwie stare wagi pocztowe stanowiły bardzo ważną pomoc głównie dla kobiet w mojej rodzinie. Przez lata setki listów wysyłanych do krewnych i przyjaciół były na nich zważone, a niosły często ciężar trudnych, zawiłych rodzinnych dziejów kaszubsko-polsko-niemieckich. Sztuka epistolarna w mojej rodzinie była zawsze pielęgnowana, więc użyteczność tych wag była i nadal jest dla nas cenna.
P10
Setki listów pisanych przez pół wieku (od lat 20-tych do 70-tych XX wieku) do mojej babci Anastazji od jej siedmiorga dzieci, rzuconych przez los w różne zakątki Polski i Europy, to mój prawdziwy familijny skarb, który zawiera ciekawe dzieje mojej oliwskiej rodziny.
P11
To radio lampowe „Sonneberg” przywiózł mój brat Aloś z Berlina w 1959 roku. W latach 60-i 70-tych dzięki niemu słuchaliśmy „Radia Wolna Europa” i listy przebojów kultowej stacji - Radia Luksemburg.
P12
Odkąd pamiętam, te porcelanowe pojemniki na przyprawy zdobiły nasze półki kuchenne. To bardzo użyteczne pamiątki po mojej prababci Juliannie.
P13
To porcelanowy komplet kawowy „Maria Sommerstrauss” firmy Rosenthal, który mama otrzymała w prezencie ślubnym w 1933 roku. Od tego czasu jest ze czcią używany przez całą moją rodzinę. Młode pokolenie nazywa te naczynia „świętą porcelaną”, bo dbamy o nie tak, jak o najcenniejsze pamiątki po naszych przodkach. Popołudniowe spotkania przy kawie pitej z tych filiżanek, były zawsze wyjątkowo uroczyste.
P14
Ten marmurowy słoń z podniesioną trąbą (pamiątka z czasów międzywojennych), stojąc na kredensie „pilnował” naszego domu, a ja w dzieciństwie szeptem zdradzałam mu wszystkie domowe tajemnice. Nie przypuszczałam nawet, że za kilkanaście lat stanę w niebezpiecznej sytuacji oko w oko z prawdziwym słoniem afrykańskim i wyjdę z tej opresji żywa. Może, to właśnie ten domowy skarb-talizman mnie uratował.
P15
W latach 60-tych mama pracowała w nowo powstałym oliwskim zoo i miała okazję opiekować się nowonarodzonymi zwierzakami. Szczególne miejsce w naszych sercach zdobyły małpki Jacek i Agatka, gorylek Gogi oraz mała lwica Iga. Obcowanie i zabawy z nią podsycały moje marzenia podróży na afrykańską sawannę, by te zwierzęta zobaczyć w naturze. To tu narodziły się moje plany na studia geograficzne i afrykanistyczne, sfinalizowane wielokrotnymi wyprawami wzdłuż i wszerz przez Czarny Kontynent. Dziś zaś marzę, by tu, w Oliwie lub Gdańsku, założyć Muzeum Afryki z obszerną i ciekawą kolekcją moich zbiorów oraz podzielić się wiedzą, jaką tam zdobyłam.
P16
Nie wyobrażam sobie mojego domu bez globusa, atlasów i map - to bardzo cenne skarby, których „magiczna” siła skierowała mnie na studia geograficzne i inspirowała do podróżowania po świecie.
Jeśli uda mi się w przyszłości założyć muzeum w Oliwie lub w Gdańsku, to moja kolekcja „Sztuka Afryki” i moje pamiątki etnograficzne, będą ważną częścią muzealnej ekspozycji.
P17
Moją miłość do Gdańska mogłam urzeczywistnić przy okazji 1000-lecia naszego miasta. Szukałam sposobu jak uświetnić ten jubileusz i zostawić dla mieszkańców i gości osobliwą pamiątkę. Pomógł mi w tym ormianin, artysta-kartograf Ruben Atoyan, który w unikatowy sposób, według starej XVII-wiecznej techniki, ręcznie namalował piórkiem i akwarelą panoramiczny obraz współczesnego Gdańska. Dzieło to przygotowywaliśmy ponad rok. Poświęciliśmy tysiące godzin żmudnej pracy - Ruben z niezwykłym pietyzmem, szkicując detale gdańskich zabytków, domów, ulic i zaułków, a ja wspomagając go zdjęciami i filmami z dachów i wysokich budynków.
Ta nasza mapa-panorama Gdańska uświetniła milenijny jubileusz, ale też zmieniła moje życie, bo dzięki niej założyłam Wydawnictwo Terra Nostra, które przez ponad 20 lat prowadzę i której efektem są również inne opublikowane panoramy miast polskich i europejskich (www.artmap.pl). Mapa - Panorama Gdańska z 1996 roku była jedyną wykonaną w tej technice w XX wieku. I tak stała się unikatowym skarbem dla następnych pokoleń.
Opracowanie tekstu: Ewa Labenz