Joanna Kurowska
Joanna Kurowska, urodzona w 1957 roku w Gdańsku. Od 20 lat mieszkanka Oliwy. Z wykształcenia pedagog. Jej największą miłością jest muzyka, dzieci i natura. Po trzynastu symbolicznych przeprowadzkach, znalazła w Oliwie miejsce dla siebie - dom z historią, bo przeszło stuletni, ze starym orzechem i chowającymi się na nim ptakami; blisko Katedry i Parku Oliwskiego - miejsc, które odwiedzała z Rodzicami będąc jeszcze dzieckiem.
„Urodziłam się w szpitalu przy ulicy Klinicznej. Dzieciństwo i młodość spędziłam w mieszkaniu przy ulicy Jaśkowa Dolina. Mój pokój, ze stojącym na drewnianej podłodze pianinem, miał dwa wielkie okna, przez które obserwowałam bawiące się na podwórku dzieci, ogródek, garaże i rozciągający się za nimi las, którym po zakończeniu przygody ze Szkołą Muzyczną biegałam do liceum, do tak zwanej „Topolówki”. Piszę obserwowałam, bo kiedy ja ćwiczyłam grę na skrzypcach, moje koleżanki i koledzy bawili się w podchody, berka, grali w piłkę. Mieszkałam w tym domu 26 lat. To był cudowny czas…
Dorosłam, wyszłam za mąż i rozpoczęła się nasza wędrówka. Po trzynastu przeprowadzkach, kiedy po śmierci mojej Mamy Tato został sam, szukaliśmy mieszkania dla naszej całej Rodziny. Oglądaliśmy różne piękne mieszkania w Sopocie i we Wrzeszczu, ale dopiero w Oliwie, przy ulicy Hołdu Pruskiego, znaleźliśmy swoje miejsce. Kiedy weszliśmy do naszego obecnego domu (dokładnie pamiętam, że był to 2 maja 1996 roku), zaglądające słońce rozświetlało wszystkie pokoje. Od razu poczułam, że tu chcę zamieszkać!
Wędrówki, zmiany miejsc zamieszkania (nie zawsze chciane), są chyba wpisane w historię mojej Rodziny. Dziadkowie ze strony Taty pochodzili z Kresów. Mieli piękny dwór (który został spalony, a następnie odbudowywany po kolejnych powstaniach) i 160 hektarów lasów, na których, jak to się mówiło, pracowało kilkadziesiąt dusz. Moi Dziadkowie szanowali ludzi i nigdy nikogo w potrzebie nie zostawili bez pomocy.
Dziadek skończył ornitologię w Petersburgu. Znał i kochał las wraz z zamieszkującą go zwierzyną. Poleszucy nazywali go „człowiekiem lasu”. Tę miłość do przyrody zaszczepił mojemu Tacie, a Tata mi. Do 1939 roku Dziadek był dyrektorem Puszczy Białowieskiej, a Babcia wraz z Marią Rodziewiczówną (chrzestną mojego Taty) organizowała życie kulturalne i naukę miejscowej ludności. Moja Babcia była wykształconą damą grającą na cytrze i na pianinie. W otoczeniu służby jeździła do fryzjera do Paryża. Była kobietą wrażliwą na ludzkie problemy i nigdy nie pozostawała obojętna wobec ludzi potrzebujących pomocy.
17 września 1939 roku Dziadek został aresztowany. Zginął w Katyniu. Babcia została zesłana do Kazachstanu. Wróciła w 1949 roku. Wróciła, ale nie do domu, bo tam gdzie był jej dom nie było już Polski.
Mój Tata niechętnie mówił o czasach przedwojennych - jego świat dzieciństwa już nie istnieje…”
Historia skarbu/ów:
P1
Zaczynam moją historię skrzypiec w drewnianym pudle, które wędrują ze mną przez życie już przeszło 40 lat. Teraz leżą koło mnie, jakby „słuchały"…
Wracam teraz wspomnieniami do okresu mojego dzieciństwa, kiedy będąc uczennicą Szkoły Podstawowej nr 45 przy ulicy Batorego, brałam udział z setkami moich rówieśników w eksperymencie zorganizowanym przez Szkołę Muzyczną w Gdańsku. Komisja przeprowadzała liczne testy sprawdzające nie tylko słuch muzyczny. Na podstawie ich wyników wybrała siedemnaścioro dzieci, wśród których znalazłam się i ja. W utworzonej w 1965 roku klasie eksperymentalnej, rozpoczęłam naukę ogólnokształcącą, naukę gry na skrzypcach, naukę umuzykalnienia i solfeżu, a od czwartej klasy także naukę gry na fortepianie.
To był czas niezwykły, oprócz nauki mieliśmy atrakcje niedostępne dla innych dzieci. Zdarzało się, że w czasie lekcji matematyki robiono przerwę i szliśmy na salę koncertową, a tam czekał już na nas absolwent szkoły albo inny niezwykły gość. Rozpoczynał się koncert, bez biletów, słuchany z "pierwszych rzędów". Koncert się kończył, a my wracaliśmy do lekcji.
Naukę gry na skrzypcach rozpoczęłam na najmniejszych - ćwiartkach. Po nich były połówki, trzy czwarte, a zanim zaczęłam grać na całych, tych dorosłych, wydarzyło się coś niezwykłego...
Co pół roku w szkole odbywały się dwa egzaminy sprawdzające postępy w nauce gry na skrzypcach i na fortepianie. Na egzaminy przychodzili pedagodzy z wyższej uczelni. Przez to stawały się one dla mnie jeszcze bardziej stresujące, mimo, że przygotowywał mnie do nich mój Profesor (ówczesny dyrektor szkoły). Od czwartej klasy na moje egzaminy zaczął przychodzić profesor Stefan Herman - genialny skrzypek i wirtuoz, który wśród nas szukał swoich przyszłych uczniów. Z upływem lat moja trema była coraz większa, ale nadal grałam, bardziej świadoma swoich braków i niedoskonałości. Mimo tego, profesor Herman wybrał właśnie mnie. Gdy miałam "przejść" na dorosłe skrzypce (w szóstej klasie) wręczył mi On drewniane pudło, a w nim zamknięte skrzypce o cudownym brzmieniu. Wtedy nie do końca zdawałam sobie sprawę, jak ogromne spotkało mnie wyróżnienie. Z przyczyn ode mnie niezależnych, Profesor nie mógł mnie uczyć, ale powiedział coś, co zapamiętałam na całe życie: „Kochaj je, bo skrzypce mają duszę. Dbaj o nie i szanuj je, a to pudło to ich łóżeczko, więc też je pielęgnuj". Zapamiętałam te słowa. Pomimo moich licznych przeprowadzek, instrument wędruje zawsze blisko mnie - zadbany i najważniejszy. Czasami moja rodzina śmieje się z tego wszystkiego z pobłażliwością, ale rozumieją moje przywiązanie. Skrzypce "w podzięce" mają piękny dźwięk i za każdym razem kiedy na nich gram, przenoszą mnie w inny świat, świat za którym tęsknię…
Moje przygotowanie muzyczne wykorzystywałam pracując w szkole, a później prowadząc swoje prywatne przedszkole. Starałam się zaszczepić w dzieciach miłość do muzyki. W moim przedszkolu było pianino. Maluszki zawsze żywo reagowały na moją grę na pianinie, a kiedy przynosiłam skrzypce w drewnianym pudle, to gdy grałam, patrzyły jak zaczarowane. Z ogromną radością i ciekawością dotykały ich, pociągały smyczkiem po strunach.
Od 2009 roku, od momentu kiedy zamknęłam działalność, prywatnie zajmuję się dziećmi. Pod swoją opiekę z chęcią przyjmuję te bardzo ruchliwe, których rodzicom zależy na harmonijnym rozwoju. Wśród moich podopiecznych nie spotkałam jeszcze dziecka, które nie polubiłoby moich skrzypiec. Nawet jedno z nich, czteroletnie, zainspirowane moimi skrzypcami, rozpoczęło naukę gry na tym trudnym instrumencie. Jestem z tego powodu bardzo dumna i szczęśliwa.
Moje życie zawodowe nie jest bezpośrednio związane z muzyką, ale nie przeszkadza mi to w utrzymywaniu bardzo serdecznych kontaktów w ludźmi, z którymi kończyłam Szkołę Muzyczną. Większość z nich ukończyła Akademię Muzyczną - żyją z muzyki i żyją muzyką. Są wśród nich: wspaniała jazzmanka, genialna skrzypaczka, pianistka światowej sławy, a także dyrektor klasy fortepianu na Akademii Muzycznej. Do dziś organizujemy spotkania klasowe. Pomimo upływ czasu tworzymy jedną wielką rodzinę, bo łączą nas nie tylko wspomnienia, ale przede wszystkim wielka miłość do muzyki.
Muzyka jest zawsze przy mnie, a miłość do niej, wyniesiona ze szkoły, trwa.