Ida Łotocka-Huelle
Ida Łotocka-Huelle wraz z rodzicami zamieszkała w wieżowcu przy ulicy Wita Stwosza kiedy skończyła 5 lat i w tym miejscu rozpoczyna się jej historia w oliwskiej przestrzeni, początkowo obcej, niezrozumiałej, którą przez długie lata traktowała z dystansem. W końcu klimat mieszkania w domu przy ulicy Obrońców Westerplatte, które wybrali wraz z mężem, pozwolił jej spojrzeć na dzielnicę trochę innym okiem, nie jak na zaniedbane przedmieście, ale źródło historii z wciąż obecnym duchem Luftkurortu.
Ja nie przywiązuję się do miejsca, nie muszę go oswajać, nie zakorzeniam się, mogłabym mieszkać wszędzie. Nasza rodzina znalazła się w Gdańsku niejako z woli Stalina, opuściła miejsce naznaczone swoimi śladami od XVI wieku. Gdyby nie wojna, nie byłoby mnie tutaj. Przywiał nas wiatr historii. Nikt nie szukał tutaj niczego wspaniałego, bo wspaniałe już było. Otrzymaliśmy takie życie po życiu na zasadzie, że to prawdziwe się skończyło, a teraz jest jakieś egzystencjalny erzac. Gdańsk tak właśnie w mojej rodzinie funkcjonował. Choć oczywiście mieliśmy świadomość historii tego miejsca, emocjonalnie było daleko. Gdańsk był czymś „zamiast” i ja go nigdy nie polubiłam. Nie należał do mojego sposobu widzenia świata i wartości, również estetycznych, które ukształtowała rodzina na wschodzie. To była obca przestrzeń.
Moje doświadczenia i odczucia przestrzeni oliwskiej są zmienne. Będąc dzieckiem, chodziłam do szkoły na pograniczu Oliwy i Wrzeszcza, a na religię do salek katechetycznych przy kościele cystersów i katedrze. Po raz pierwszy zetknęłam się wtedy z nowym środowiskiem, którego kompletnie nie znałam. To było środowisko przedmieść, zupełnie mi obce i obce były zasady na jakich ci ludzie żyli. Pierwszy raz spotkałam dzieci zaniedbane, niewychowane i agresywne, bądź całkiem wycofane, wśród których czułam się źle. Dla mnie to było zupełnie nowe doświadczenie, pierwsze otwarcie się na relacje społeczne. Brudne podwórka i domy popadające w ruinę, tajemnicze, groźne i obce. Takie jest moje wczesne oliwskie wspomnienie, nie do końca przyjemne. Tylko las był wspaniały - teren naszych dziecięcych zabaw i rodzinnych wycieczek w poszukiwaniu pór roku. Tak było, zanim zaczęłam odkrywać tę architektoniczno - przyrodniczą przestrzeń jako dojrzała, świadoma osoba. Zainteresowałam się historią uzdrowiska, zauważyłam klimat kurortowych domów, doceniłam ich potencjał, odkryłam inspiracje malarskie, no i barokową perełkę w morzu hanzeatyckiej estetyki – Pałac Opatów.
Z upływem czasu dostrzegam, jak miejsce wpływa na człowieka. Kiedy mieszkałam na zaadoptowanym we Wrzeszczu strychu, w moich obrazach pojawiały się tajemnicze wnętrza, teatr, sztuczne oświetlenie, postaci wyłaniające się z mroku. Oliwskie obrazy są natomiast pełne dziennego światła, wypływają z natury. Zainspirowała mnie przestrzeń: od przepychu naturalnego lasu po wspaniały park z ogrodem francuskim, z perspektywami w historycznym założeniu wychodzącymi na morze, po ogród pejzażowy, który również w historycznym założeniu płynnie przechodził w las w okolicy Pachołka. To przestrzeń określająca pozycję człowieka w świecie. Dawni mieszkańcy to rozumieli, ich wyobraźnia to ogarniała. Cudowne jest uczucie, że współodczuwam z nimi.
Fotografie skarbu/ów:Ja nie przywiązuję się do miejsca, nie muszę go oswajać, nie zakorzeniam się, mogłabym mieszkać wszędzie. Nasza rodzina znalazła się w Gdańsku niejako z woli Stalina, opuściła miejsce naznaczone swoimi śladami od XVI wieku. Gdyby nie wojna, nie byłoby mnie tutaj. Przywiał nas wiatr historii. Nikt nie szukał tutaj niczego wspaniałego, bo wspaniałe już było. Otrzymaliśmy takie życie po życiu na zasadzie, że to prawdziwe się skończyło, a teraz jest jakieś egzystencjalny erzac. Gdańsk tak właśnie w mojej rodzinie funkcjonował. Choć oczywiście mieliśmy świadomość historii tego miejsca, emocjonalnie było daleko. Gdańsk był czymś „zamiast” i ja go nigdy nie polubiłam. Nie należał do mojego sposobu widzenia świata i wartości, również estetycznych, które ukształtowała rodzina na wschodzie. To była obca przestrzeń.
Moje doświadczenia i odczucia przestrzeni oliwskiej są zmienne. Będąc dzieckiem, chodziłam do szkoły na pograniczu Oliwy i Wrzeszcza, a na religię do salek katechetycznych przy kościele cystersów i katedrze. Po raz pierwszy zetknęłam się wtedy z nowym środowiskiem, którego kompletnie nie znałam. To było środowisko przedmieść, zupełnie mi obce i obce były zasady na jakich ci ludzie żyli. Pierwszy raz spotkałam dzieci zaniedbane, niewychowane i agresywne, bądź całkiem wycofane, wśród których czułam się źle. Dla mnie to było zupełnie nowe doświadczenie, pierwsze otwarcie się na relacje społeczne. Brudne podwórka i domy popadające w ruinę, tajemnicze, groźne i obce. Takie jest moje wczesne oliwskie wspomnienie, nie do końca przyjemne. Tylko las był wspaniały - teren naszych dziecięcych zabaw i rodzinnych wycieczek w poszukiwaniu pór roku. Tak było, zanim zaczęłam odkrywać tę architektoniczno - przyrodniczą przestrzeń jako dojrzała, świadoma osoba. Zainteresowałam się historią uzdrowiska, zauważyłam klimat kurortowych domów, doceniłam ich potencjał, odkryłam inspiracje malarskie, no i barokową perełkę w morzu hanzeatyckiej estetyki – Pałac Opatów.
Z upływem czasu dostrzegam, jak miejsce wpływa na człowieka. Kiedy mieszkałam na zaadoptowanym we Wrzeszczu strychu, w moich obrazach pojawiały się tajemnicze wnętrza, teatr, sztuczne oświetlenie, postaci wyłaniające się z mroku. Oliwskie obrazy są natomiast pełne dziennego światła, wypływają z natury. Zainspirowała mnie przestrzeń: od przepychu naturalnego lasu po wspaniały park z ogrodem francuskim, z perspektywami w historycznym założeniu wychodzącymi na morze, po ogród pejzażowy, który również w historycznym założeniu płynnie przechodził w las w okolicy Pachołka. To przestrzeń określająca pozycję człowieka w świecie. Dawni mieszkańcy to rozumieli, ich wyobraźnia to ogarniała. Cudowne jest uczucie, że współodczuwam z nimi.
Historia skarbu/ów:
P1 P2 Magnolię z ogrodu botanicznego, malowałam z dwóch stron. Oba obrazy należą do cyklu „Czarownica w ogrodzie”.
Jedna strona drzewa odwrócona od słońca odsłania nagie konary. Drzewo pozbawione liści i życia pozwoliło przedstawić scenę wyniszczającego zmagania się dwóch sił: kobiety i mężczyzny. To miejsce wydało mi się doskonałym, aby uniwersalny dramat, który jest poza czasem, mógł się zmaterializować.
Jest i druga strona, południowa. Przedstawiłam to samo drzewo, ale w jasnym rozkwicie. Towarzyszy mu zwiewna, lewitująca postać i zupełnie przeciwny nastrój i emocje.
Park oliwski zainspirował mnie plastycznie do porządkowania przestrzeni w obrazie z tego względu, że zawiera w sobie pełnię, pełnię związków człowieka z naturą. Odnalazłam tu wszystko, czego potrzebuje człowiek, żeby rozpoznać swoją sytuację w świecie.
Cykl „Czarownica w ogrodzie” w dużej mierze wynika z tej przestrzeni, dotyka wątku kultury i natury. Kulturę reprezentuje francuska część parku, przestrzeń symetryczna, formowana, o regularnej kompozycji. Natura na moich obrazach przybiera kształt bezczasowej kobiety, która konfrontuje się z kulturą, geometrycznym porządkiem narzuconym przez człowieka. Kształtowany ogród, daje iluzję kontroli człowieka nad rzeczywistością.
Moje poczucie związku z naturą to nie jest tylko zachwyt bujnością i pięknem, ale rozpiętość między życiem a śmiercią. Natura to nie tylko wegetacja, ale i śmierć, bo ona warunkuje kolejną wegetację. Świadomość tej dychotomii daje mi właściwą perspektywę egzystencjalną, natura, to właśnie uświadamia. Kultura, cywilizacja tą świadomość ukrywa, zasłania, wyłączając człowieka z naturalnego cyklu. Ja się na to nie zgadzam i jako artystka mam dodatkową możliwość, żeby to wyrażać. Uważam za swój życiowy sukces, że znalazłam sposób, żeby tą świadomość artykułować i rozwijać. Interesuje mnie natura, bo ofiarowuje mi prawdę i piękno.
Opracowanie tekstu Magdalena Majchrzakowska