Barbar Tiałowska-Zyskowska
Pani Barbara mieszka w Oliwie od urodzenia. Dobrze się tu czuje, choć spostrzega, że wielu przedsiębiorczych znajomych, sąsiadów wybrało do życia inne miejsce, inny kraj. Jest strażniczką rodzinnego archiwum. Uważa, że pamięć historyczna jest nam - dzisiejszym niezbędna dla bezpiecznego i spokojnego życia.
„Rzeczy z dawnych lat, pamiątki… jesteśmy do nich przywiązani, dla nas są ważne, ale czy dla następnych pokoleń mają jakieś znaczenie? Świat idzie przecież na przód. Trudno wymagać od najbliższych, aby dbali o naszą przeszłość. Dlatego może warto spisywać wspomnienia, gdzieś publikować, żeby to, co z nimi związane jednak zostało. W papierach, zdjęciach, dokumentach jest kawał historii”.
Fotografie skarbu/ów:„Rzeczy z dawnych lat, pamiątki… jesteśmy do nich przywiązani, dla nas są ważne, ale czy dla następnych pokoleń mają jakieś znaczenie? Świat idzie przecież na przód. Trudno wymagać od najbliższych, aby dbali o naszą przeszłość. Dlatego może warto spisywać wspomnienia, gdzieś publikować, żeby to, co z nimi związane jednak zostało. W papierach, zdjęciach, dokumentach jest kawał historii”.
Historia skarbu/ów:
P1.
Moja Mama Jadwiga Wodzyńska-Tiałowska urodziła się w Warszawie. Później z rodzicami i z rodzeństwem przeprowadzili się do Sochaczewa, bo tam dziadek znalazł pracę. Prowadził sklep dla rolników zwany „Syndykatem”. Chętnie pomagał im w formułowaniu różnych urzędowych pism. Zwracali się do dziadka per „Panie Mesyjaszu”, mając pewnie na myśli pana mecenasa, bo taką nazwę słyszeli w sądzie. Lata wojny i okupacji w tym rejonie były bardzo trudne. We wrześniu 1939 roku, po bardzo ciężkich bitwach nad Bzurą, poległ, w randze kapitana, cioteczny brat Mamy Mieczysław Hala. Większość Jej kolegów z klasy zginęło w płonącej stodole wskutek donosu koleżanki. Matka chrzestna Mamy, Sabina Nalewajko, owdowiała, gdy jej mąż zmarł na zawał po otrzymaniu wiadomości, że ich jedyny syn zmarł w Oświęcimiu.
Mama przed wojną należała do harcerstwa. Dzięki tym kontaktom mogła podjąć naukę na tajnych kompletach, a potem zdawać maturę w Warszawie. Niestety jej młodszy brat, uczeń szkoły Wawelberga, zginął w Powstaniu Warszawskim. Mama nigdy nie lubiła opowiadać o szczegółach z czasów wojny. Miało się wrażenie, że jest wierna jakiejś przysiędze, z której nigdy się nie zwolniła. Zaraz po zakończeniu wojny, wyjechała na studia do Łodzi, gdzie na Uniwersytecie skończyła Wydział Stomatologii.
Serdeczna, jeszcze szkolna przyjaciółka Mamy, z którą w gimnazjum brały udział w wystawianiu „Skalmierzanek”, za swoją wielką miłością powędrowała do Oliwy. Na jej zaproszenie w 1946 roku Mama po raz pierwszy przyjechała na Wybrzeże. Właśnie wtedy miała przyjemność poznać dwóch panów, przyjaciół męża koleżanki, jeden był blady, drugi ponury. Jak się później okazało, to był mój Tata i Stryjek. Rodzice pobrali się 3.IX. 1949 roku i zamieszkali w Oliwie.
Wiele wspomnień o mojej Mamie żyje wśród oliwian, ponieważ przez długie lata pracowała jako stomatolog w oliwskich szkołach. Kiedy chodziłyśmy na spacery, to co chwila ktoś się kłaniał lub zatrzymywał, żeby porozmawiać. Do dziś od wielu obcych nawet osób, dostaję miłe sygnały dotyczące mojej Mamy. Była lubiana. Poważnie traktowała pracę i dzieci. Miała do nich niesamowitą cierpliwość. Przy okazji odwiedzin w gabinecie starała się także dzieci wychowywać. Pewnie tak rozumiała swoje harcerskie powołanie. Nigdy nie starała się, żeby zrezygnować z kontaktu z dziećmi na rzecz dorosłych.
P2.
Mój Tata Jan Tiałowski urodził się w Gniewie. W Poznaniu studiował na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza. Pracę magisterską pisał u prof. Taylora. Do pierwszej pracy po studiach skierowano go w Sępólnie – Krajeńskim. Po roku objął stanowisko Wicestarosty. Sytuacja stawała się napięta. Narastała fala faszyzmu. 1 września 1939 roku urzędnicy palili dokumenty mogące po agresji zaszkodzić aktywnie działającym Polakom. Później służbowym samochodem z dumnie powiewającymi polską chorągiewką próbowali się wydostać z tej nadgranicznej miejscowości. Wszystkie drogi były już zajęte przez okupanta. Tata podjął ryzyko – jedziemy prosto na czołg. Zaryzykowali i zostali przepuszczeni. Zanim dotarli do miejsca zgrupowania, dowiedzieli się o agresji ZSSR. Postanowili jechać do Poznania, przynajmniej znali język tego okupanta. W Poznaniu Tata pracował fizycznie. Tuż po zakończeniu działań wojennych, 7 kwietnia 1945, roku Tata przyjechał do Gdańska. Tu, na Ziemiach Odzyskanych, organizował administrację państwową. Był szefem Wydziału Administracyjno-Prawnego Urzędu Wojewódzkiego.
Do Oliwy przyjechał wraz z bratem Pawłem, który został uwolniony z oflagu w Woldenbergu (dzisiejszy Dobiegniew). Stryjek trafił do tego obozu jenieckiego po przegranej bitwie w obronie Kępy Oksywskiej. Walczył pod dowództwem generała Dąbka. Bracia zamieszkali wraz z rodzicami, którzy wojnę przeżyli w Oliwie w mieszkaniu ciotki przy ulicy Obrońców Westerplatte. Wkrótce wszyscy przenieśli się pod adres, pod którym mieszkamy do dziś.
Po tzw. Kongresie Zjednoczeniowym w 1948 roku nastąpiły zmiany, w wyniku których Tatę zwolniono z pracy traktując Go jako przedstawiciela „przedwojennego aparatu ucisku”
Do dziś mam list pożegnalny, który tata dostał od swoich współpracowników, a także pismo uzasadniające niespodziewane zwolnienie. Od dnia ślubu rodziców upłynęło wówczas trzy miesiące. Mama była w ciąży. Tata z takim „wilczym biletem” nigdzie nie mógł znaleźć pracy. Każdy bał się Go zatrudnić. W końcu znalazł się ktoś, kto się nie bał i Tata został zatrudniony w Gdańskich Zakładach Przemysłu Mięsnego. Początkowo jeździła po województwie na tz. skupy nierogacizny, a karierę zawodową ukończył jako szef działu administracyjno-prawnego. Został doceniony i za swoja działalność powojenną i wieloletnią pracę w przemyśle odznaczono Go Krzyżem Kawalerskim Odrodzenia Polski.
Podczas uroczystości obchodów setnej rocznicy urodzin Taty, zorganizowanej dzięki uprzejmości i z dużym zaangażowaniem pań bibliotekarek z Biblioteki Oliwskiej, było dużo wspomnień. Przyjechali również goście z Sępólna Krajeńskiego. Niewątpliwy wpływ na atmosferę spotkania miał występ Capelli Gedanensis.
P3.
Urodziłam się w Szpitali Miejskim w Gdyni. Od urodzenia mieszkam pod tym samym adresem w Oliwie. W czasach mojego dzieciństwa w naszym domu mieszkało 8 osób. Na parterze stryjek z rodziną, my z rodzicami na pierwszym piętrze i na poddaszu zaprzyjaźniona starsza pani. Pamiętam, że w latach pięćdziesiątych ciągle próbowano nam kogoś dokwaterować. Pewnie chodziło o kontrolowanie Taty. Każdy niezapowiedziany dzwonek był dla mamy wielkim stresem.
Potem długo chorowała. Jej pokolenie, rocznik 21, miało chyba najtrudniejsze życie. Pamiętam, że kiedy miałam 10 lat, mama często jeździła do szpitala, ciągle mówiła, że nie ma diagnozy, lekarze nie wiedzieli co jej dolega. Była słaba, ale nie rozmawiało się w domu o chorobie. Jej ulubione powiedzenie na ten temat: wszystko będzie dobrze, a resztę święta ziemia wyciągnie”. Między rodzicami była trzynastoletnia różnica wieku, tata był starszy, mama odeszła pierwsza. Miała 61 lat.
Opracowanie tekstu: Magdalena Majchrzakowska