logo vivaoliva

projekt realizowany przez
Fundację Wspólnota Gdańska

logo wspólnota gdańska

Skarby Oliwian

skarby oliwian

Wesprzyj nas 1,5%

Jesteśmy Organizacją Pożytku Publicznego. Wesprzyj kulturę i sztukę przekazując 1,5% podatku:
KRS 0000286430

Podsumowanie roku 2023 - kliknij tutaj, aby zobaczyć

Podsumowanie roku 2022 - kliknij tutaj, aby zobaczyć

Dokumenty informacyjne

Skarby oliwian


skarby oliwian przeglądaj skarby o projekcie partnerzy kontakt galeria wszystkich skarbów

Wiesława Lisowska

Pani Wiesia jest oliwianką od urodzenia. Dźwięki tramwaju sunącego przez ulicę Wita Stwosza towarzyszą jej od dzieciństwa.


„Tu, w Oliwie przy Wita Stwosza, ówczesna nazwa ulicy Aleja Sprzymierzonych, gdzie w tej chwili jest teren uniwersytecki zaczynający się właściwie już od boiska, to była piękna łąka makami kwitnąca. Jako dziecko, na  rowerze czy piechotą, chodziłam właśnie tu „na bukiety”, na zbieranie kwiatów”.
 
Fotografie skarbu/ów:
skarb skarb skarb skarb skarb skarb skarb skarb skarb skarb skarb skarb skarb skarb skarb
Historia skarbu/ów:
P1. Dom i jego przedmioty
O dacie powstaniu naszego domu świadczy chorągiewką na wieżyczce 1905 rok. Budynki numer jeden i pięć są w podobnym wieku. Nasze mieszkanie składało się z trzech dużych pokoi  połączonych ze sobą w amfiladę, chodziło się dookoła. Nie było łazienki z toaletą, tylko pokój kąpielowy, w którym stała wanna ze starym przedwojennym piecykiem gazowym. Ubikacja zaś znajdowała się na klatce schodowej. Mieszkanie nie było luksusowe, wszędzie cementowa podłoga i tylko na tym cemencie położone linoleum. Dywanów nie było, a jedynie jakiś wypłowiały, stary chodnik. Pamiętam, że zawsze było mi bardzo zimno w nogi. Nasza rodzina zamieszkała tu w połowie 1947 roku. Przed nami byli już tutaj inni powojenni lokatorzy, być może dlatego mieszkanie było dość ubogie w sprzęty.
Pokoje były puste i ciemne, drzwi malowane na brązowy kolor. Do dziś mamy jakieś elementy starych mebli, które tu zastaliśmy. Na przykład są gdzieś w piwnicy części starego dębowego biurka z przestrzelonymi drzwiczkami. Prawdopodobnie ktoś, kto tu tuż po wojnie grasował, chciał sprawdzić co jest w środku, a nie było klucza. Pamiętam też z dzieciństwa stare kanapy. Jedna taka wysoka z lustrem w oparciu u góry budziła strach u mojej siostry. Po prostu nie znosiła jej i bała się, że tam są pluskwy. Była też druga kanapa, taka bordowa, pluszowa w wytłaczane wzory. I radio też było zabytkowe, bo wówczas nie było innych, tylko wśród starych można było wybierać, to radio było ciekawe z osobnym głośnikiem, który się na nim stawiało. Szkoda, że nie zostało u nas do dziś. Teraz mieszkanie wygląda zupełnie inaczej, ale wiele rzeczy zostało tu nadal. Ta kłódka była przy drzwiach naszej piwnicy całe długie, długie, lata, aż w końcu przestała działać i została jako pamiątka. To jest pamiątka po dawnych właścicielach. Tak samo ta klamka od drzwi wejściowych, tych głównych na dole. Tam gdzie jest teraz jest domofon. Właśnie przy instalowaniu tego domofonie klamkę trzeba było wymienić, bo nie pasowała, nie chciała razem z nim działać.

P2. Wizytówki
Przed wojną nasz dom zamieszkiwała między innymi rodzina Gerlach. Te dwie wizytówki należały do nich. O historii domu z czasów wojny słyszałam tylko takie urywki od gosposi z sąsiedniej willi, która wiele pamiętała i od jej bratanicy. Były to miedzy innymi opowieści o handlarzu węglem, który mieszkał w naszym domu, o wejściu Rosjan, o gwałtach i morderstwach. Kolejne wizytówki, które sobie zachowałam: państwa Des Loges i pani Bechler, są już powojenne. Państwo Des Loges zamieszkali na pierwszym piętrze. Pan Des Loges był doktorem filozofii. Został tutaj powołany na dyrektora biblioteki przy Politechnice Gdańskiej. Jego żona była kustoszem w bibliotece PAN, w której również, przez ogromną większość swojego życia, pracował nasz tata. Zresztą pani Maria Bechler, też pracowała w bibliotece, jej matka była Holenderką. Pani Maria doskonale mówiła po niemiecku. Po śmierci rodziców mieszkała sama. Od czasu do czasu wybierała się w odwiedziny do kuzynów. I tak też zrobiła pewnego roku 8 września. Pojechała do nich na odpust Matki Boskiej Siewnej i do cudownego źródełka do Piaseczna. Tam właśnie, u kuzynów, siedziała przy stole, herbatę piła i nagle odeszła siedząc.

P3. Album
Pan Des Loges zmarł młodo w 1957 roku. Miałam wówczas 10 lat. Poszedł na operację wyrostka robaczkowego robioną przez doktora Zbigniewa Chmielnikowskiego – jego wielkiego przyjaciela jeszcze ze Lwowa. Wydawało się błaha rzecz, ale  niestety zator tętnicy płucnej i, chyba na drugi czy na trzeci dzień, nagle zmarł jeszcze w akademii. Pan Des Loges na imię miał Marian. Był wielkim pasjonatem muzyki. U niego w mieszkaniu stało pianino i bardzo często słuchaliśmy jak grał Chopina. Pani Janina była jego trzecią żoną. Byli bezdzietni, mieli dwa koty syjamskie, które siusiały na to pianino, bo wtedy koty nie były kastrowane przecież. Ja byłam ich pupilką i odwzajemniałam ich uczucia. Rodzice opowiadali mi, że nawet wtedy, gdy jeszcze byłam malutka i dobrze nie umiałam chodzić to prawie „na czworaka” wchodziłam do nich na to pierwsze piętro. Zdjęcia Pana Des Loges nie mam żadnego. Mam za to zdjęcia, które on robił. Był wielkim miłośnikiem gór i fotografii. Dostałam w prezencie ten właśnie album z jego pracami.

P4. Tata i mama
Mam kilka pamiątek po rodzicach, zdjęcia i przedmioty. Na przykład ta buteleczka należała do mojego taty. Była w niej woda kolońska, której używał  zawsze przy goleniu.
Tatuś zakochał się w mamie, jak mama miała 14 lat. Pisał do mamy szyfrem i tu, na drugiej stronie zdjęcia, które było podarunkiem dla mamy, u góry jest taki cyfrowy j szyfr. Rodzice poznali się na spotkaniach chóru kościelnego. Mama potem już nie śpiewała, nie miała czasu, ale tata śpiewał. Miał piękny głos.


Opracowanie tekstu: Magdalena Majchrzakowska
 

wróc do góry